- Na zakupach
Warszawa: Pepe y Flor dla mamy i córki
Jeśli córka wyciąga ci z szafy fatałaszki albo szura po podłodze w czółenkach jak kajaki, weź ją do sklepu Pepe y Flor na warszawskiej Pradze Południe. Tu z małą modnisią możeciewłożyć... takie same sukienki.
W kameralnym butiku, wymyślonym i prowadzonym przez Annę Olędzką, wiszą kreacje (także jej projektu) dla małych i dużych. Tuniki, sukienki, płaszcze oraz dodatki – głównie zwariowane, kolorowe opaski do włosów. Wiadomo, dziewczynki za nimi przepadają. Skąd wziął się pomysł na taki biznes? Anna opowiada: – Gdy byłam mała, chodziłam z mamą na zakupy. Trafiłyśmy raz na ulicę Targową, vis-à-vis bazaru Różyckiego. Sprzedawczyni była bardzo elegancko ubrana,
a handlowała brzydkimi ubraniami. Pomyślałam już wtedy: coś tu jest nie tak. Po latach, już po urodzeniu dwójki dzieci, postanowiłam stworzyć własną linię ubrań, w których dobrze będą się czuć dwa pokolenia. Bardziej oryginalne niż te sprzedawane w sieciówkach i wcale nie tak drogie, jak w niektórych butikach znanych projektantów.
Ceny ubrań dla małych wahają się u niej od 139 do 199 zł, a dla dużych od 180 do 360 zł (płaszcze). Nazwę butiku wymyślił mąż – łowca piłkarskich talentów dla londyńskiej Chelsea. Napis na ścianie Pepe y Flor zobaczył w filmie Rodrigueza „El Mariachi”. Pomysł chwycił. – Mamy taki zalew angielskich nazw, że pomyślałam: dlaczego nie dać hiszpańskiej? – tłumaczy Anna. Nazwy kolekcji to też hiszpańskie nazwy kwiatów (Rosa, Fresia, Maya) albo przypraw (Romero). Miłe dla ucha i ciepło brzmiące. W końcu motto marki brzmi: „Ubierz swoje uczucia”.