- W hotelu
- Pensjonaty
Villa Miodula - pensjonat w okolicach Zakopanego
Villa Miodula jest miejscem, do którego się wraca. Dla domowej atmosfery, przytulnych wnętrz, wieczorów z folkową muzyką. I dla widoku Tatr oprawionego w drewniane okienne ramy.
Czeka na nas parę kilometrów za Zakopanem, przy małej uliczce. Obok domki jednorodzinne, z tyłu małe pastwisko rozbrzmiewające cichą melodią owczych dzwonków. Villa Miodula stoi w tym miejscu zaledwie od kilku sezonów, ale wydaje się zrośnięta z górskim krajobrazem od zawsze.


Projektowanie i budowa zajęły pięć lat, ale efekt jest wspaniały: budynek z grubych świerkowych bali uszczelnionych słomianymi warkoczami, w którym witkiewiczowska zakopiańszczyzna z wdziękiem podporządkowała się wymogom nowoczesnego projektowania. Wypakowując walizki na przynależnym do Mioduli parkingu, przyglądam się jej z przyjemnością, która rośnie w miarę, jak zauważam kolejne detale: mnogość i rozmiar okien (od razu widzę się w fotelu, z kubkiem parującej herbaty i książką, której nie czytam, bo zbyt pochłania mnie widok), balkony i tarasy, wysmakowane detale. W niewielkiej recepcji – buchający przyjemnym ciepłem kominek rozjaśnia wnętrze i rozwiewa wspomnienie wiatru i chłodu na zewnątrz. Po bliższej inspekcji okazuje się supernowoczesnym, ekologicznym piecem (spalanie w trzech etapach, płaszcz wodny), który ogrzewa cały budynek. To pierwszy sygnał, że w Mioduli w oprawie tradycji mieszczą się nowoczesne wygody.


Podhalańszczyzna we wnętrzach Villi Mioduli to punkt wyjścia, a nie obowiązująca estetyka. Nie osacza nas, nie przywodzi na myśl skansenu. Ogranicza się do ornamentów i dowcipnych dodatków (haftowane portki góralskie zawieszone niczym sztandar w hotelowej jadalni), tworząc swojski nastrój bez popadania w cepelię. Eleganckie pokoje zostały prosto, ale wygodnie umeblowane (poza kilkoma wyjątkami, meble są unikatowe, zrobione na zamówienie). Królują jasne drewno i miękkie naturalne tkaniny.
Na każdym kroku znajdziemy drobiazgi świadczące o wyobraźni i dbałości o wygodę – lampy na balkonach, ręcznie kute relingi do suszenia ubrań przy kaloryferach, dodatkowe WC na drugim poziomie apartamentów (żeby nocą uniknąć wypraw po schodach), bramkę zabezpieczającą schody czy ogólnodostępny kącik kuchenny (zmywarka, lodówka, czajnik, naczynia i sztućce) na korytarzu. Ale to jeszcze nie koniec.
Pokoje graniczą ze sobą łazienkami, klatkami schodowymi albo szafami – w ten sposób tworzą się strefy buforowe, tłumiące głosy zza ścian i zapewniające upragnioną intymność. Chapeau bas! To zasługa właścicielki i projektantki budynku Marty Brodnickiej-Klimek. Małe apartamenty są dwupoziomowe: z salonem i główną łazienką na dole i sypialnią lub sypialniami na poddaszu. Ostre skosy tradycyjnego zakopiańskiego dachu nie wszystkim się spodobają. Ja czułam się wspaniale. Tym bardziej że zakamarkowe poddasza Villi Mioduli są mocno doświetlone – okna naszej sypialni (w apartamencie 25) wychodziły na trzy strony świata. Synowi jego maleńka, przypominająca namiot sypialenka z trójkątnym (kształt okna) widokiem na sinogranatowe Tatry spodobała się tak bardzo, że zażądał wygospodarowania takiej samej u nas w mieszkaniu!
Dla amatorów okazałych wnętrz przygotowano sztandarowy apartament deluxe Mioduli: salon z tarasem i kominkiem oraz sypialnia z otwartą łazienką. Robi naprawdę wspaniałe wrażenie, zwłaszcza że dzięki dużym, ustawionym w ciąg oknom panorama gór stała się elementem wystroju tego przemiłego wnętrza. Kąpiel z widokiem na Giewont w cenie pokoju. Najskromniejsza jest dwójka z tyłu budynku (21) z widokiem na domy sąsiadów i zbocze Gubałówki, ale cenę ma też niższą.


Śniadanie w Villi Mioduli to doskonały początek dnia. Można je zjeść w restauracji w sąsiedztwie bielonego pieca albo na tarasie. O nudzie nie ma mowy: na stole czekała na nas armia półmisków wypełnionych smakołykami – tu twarożek z rzodkiewką, tam kilka sardynek, parówki, sałatka owocowa, dwa rodzaje powideł, talerz wędlin itd. Zestaw zmieniał się co dzień. Do tego dania na ciepło – zamówione u miłej kelnerki jajka sadzone, omlet lub jajecznica. A po śniadaniu filiżanka z kawą w dłoń i marsz na jeden z ustawionych przed restauracją leżaków.
Dzieci, jeżeli mają ochotę na chwilę urlopu od dorosłych, niech idą w drugą stronę – do bawialni, pokoju tuż obok restauracji, z kolorowymi pomponami z bibuły pod sufitem, zestawem kina domowego, kanapami i imponującym zestawem zabawek (bawialnia, jeżeli zajdzie potrzeba, zmienia się w salkę konferencyjną dla dwudziestu osób).Z dalszymi posiłkami nieco gorzej. Kiedyś działała tu restauracja z długą kartą dań. Teraz kuchnia wydaje obiadokolacje (od 16.00 do 19.00). Jeden z dwóch zestawów trzeba wybrać do 13.00, żeby zostało dość czasu na zdobycie świeżych składników. Ceny są „warszawskie”, dania smaczne, świeże, lecz bardziej domowe niż restauracyjne. Zdarzają się ciekawostki, na przykład szparagi w listopadzie. Zapewniono mnie jednak, że jeżeli gość zapragnie którejś pozycji z dawnego menu (do wglądu na stronie pensjonatu) i zgłosi to odpowiednio wcześnie, to nic nie stanie na przeszkodzie, aby mu ją przygotować.
Za to dużym plusem miodulowej restauracji są wina. Starannie dobrane (właściciel jest znawcą i entuzjastą) i w niezłych cenach, towarzyszą gościom przy posiłkach, podczas wieczornych rozmów w wine barze, spotkań sommelierskich, ognisk i „miodulowych grań”, czyli cyklicznych imprez z udziałem lokalnych muzyków. A jako że na Podhalu gra się często i chętnie, to może się zdarzyć, że nawet menedżer albo recepcjonista złapie za skrzypce i dołączy do rozbrykanej kapeli.
Fot: Rafał Lipski, stylizacja: Kasia Mitkiewicz