- W podróży
- Świat
Oko na całkiem inne Maroko: Casablanka, El Jadida i Safi
- Północno-zachodnia Afryka
- Dirham marokański
- Lotnisko Casablanca Mohamed V
Północno-wschodnie Maroko to inna historia niż Marrakesz czy Rabat. Ale równie ciekawa.
I bardzo autentyczna. Kiedy jechać? Wiosna, od marca do maja (lub jesień) to najlepszy czas, by się tam wybrać.
Biała jak CASABLANCA
Szerokie, wielopasmowe ulice, którymi pędzą nowoczesne samochody. Wysokie budynki, kamienice, bloki. W nich hotele i banki. Tak na pierwszy rzut oka wygląda Casablanca. Wszystko przez Francuzów, którzy na początku XX w. rozciągnęli nad Maroko protektorat. Casablanka, miała stać się wizytówką kraju. Urbanista Henri Prost, opracował nowy plan zabudowy miasta. Tuż obok starej mediny wyrosły kamienice w stylu secesji i art déco. Na parterach miały sklepy, kawiarnie, restauracje. Na wyższych piętrach mieszkania oraz hotele dla francuskich urzędników i przedsiębiorców. Choć nadgryzione zębem czasu nadal są piękne. Jedne mają miękką linią okien i roślinne dekoracje w elewacjach. Inne zdobią elementy geometryczny. Na fasadach zobaczycie też zellige - tradycyjne marokańskie mozaiki z kolorowych płytek.
W dwudziestoleciu międzywojennym pojawiły się w Casablance budynki modernistyczne o bardzo oszczędnej formie. Wszystkie te style połączył kolor. A w zasadzie jego brak. Bo Casablanca jest, a raczej była, niemal cała biała. Nazwa miasta wzięła się zresztą z hiszpańskiego casa – dom, blanca – biała. Tyle, że „biały dom” dziś jest raczej szary. Smog unoszący się nad miastem, wilgoć i brak pieniędzy spowodowały, że budynki reprezentacyjnej dawniej dzielnicy podupadły.
Za to nadal intensywnie żyje położony w jej centrum marché central – targ. Kupicie tu świeże warzywa i owoce, mięso, ryby, przyprawy. Kiedy będziecie w Maroku, koniecznie wybierzcie się na targ w sobotę. Wtedy cała Casablanca przychodzi tu na obiad. Przyszłam i ja. Usiadłam przy stoliku rozglądając się za menu czy choćby listą dań na ścianie. Nie było.
Kelner przyniósł koszyk z chlebem oraz talerzyk sałatki z pomidorów i ogórków. I czekał. Na co? Okazało się, że obiad trzeba sobie najpierw… przynieść z targu. Kupić tam surowe ryby czy owoce morza, które za kilkanaście dirhamów jadłodajnia zgrilluje, usmaży lub ugotuje. Kupuję więc dużego kalmara i drobne rybki, które sprzedawczyni zachwala. Oprószone mąką i usmażone są świetne.
Casablanca to nieustanne zaskoczenia i kontrasty. Zabudowania neotradycyjnej dzielnicy Habous udają dawne marokańskie budownictwo. W podcienach ulokowały się sklepy z tradycyjnym rzemiosłem. Turyści przyjeżdżają tu po pamiątki. Ale kawałek dalej docieram do położonego w głębi dzielnicy targu, na którym zaopatrują się miejscowi. Są tu zioła, oliwki, olej arganowy, warzywa, owoce. Niepostrzeżenie zwykłe targowisko zamienia się w targ czarowników. Na stoiskach są słoje z fragmentami kości, pęki sierści, bukiety leczniczych ziół. W drewnianych klatek syczą węże, łypią swoimi niepokojącymi oczami kameleony.
Tu przebiega granica między jasną, europejską Casablancą a jej bardziej mrocznym, afrykańskim obliczem. Dalej rozciągają się slumsy. Z kolei po drugiej stronie miasta wyrastają nowoczesne dzielnice jak Maarif czy Twin Center pełne wieżowców i centrów handlowych. Casablanca nie jest najbardziej malowniczym miejscem Maroka, ale za to stanowi jego centrum ekonomiczne, finansowe i kulturalne. I to tu chcą mieszkać młodzi, postępowi Marokańczycy.
- SPANIE:
Hotel Touring, 87, rue Allal Ben Abdellah, tel. + 212 05 22 31 02 16.
Hotel w odnowionej kamienicy w centrum nouvelle ville, niedaleko targu.Hotel Maamoura, 59 rue Ibn-Batouta, tel. + 212 0522 45 29 67.
Elegancki wystrój przypominający pałacowy, z mozaikami, ozdobnymi plafonami
i żyrandolami. - JEDZENIE:
Le Basmane, róg Bd de l‘Océan-Atlantique i Bd de la Corniche, Ain-Diab
Restauracja na parterze hotelu Val d’Anfa uważana jest za ostoję tradycyjnej kuchni marokańskiej.Patisserie Etole du Sud, Bd Mohammed V
Cukiernia z tradycyjnymi ciastkami marokańskimi – 120 Dh/kg. Można tu też wypić świeży sok z owoców.
EL JADIDA, czyli Portugalia w Maroko
W pociągu z Casablanki do El Jadida kakofonia. Każdy z pasażerów wagonu (przedziałów nie ma) słucha swojego telefonu komórkowego włączonego na cały regulator. Młoda dziewczyna puszcza rzewne melodie, chłopak z spodniach z krokiem między kolanami arabski rapu, starszy pan w podniszczonym garniturze muzułmańskie modlitwy. Po dwóch godzinach z ulgą wysiadam na malutkiej pustej stacji. Od razu podjeżdża taksówka i za kilkanaście dirhamów wiezie mnie do centrum.
El Jadida jest niedużą miejscowością ciągnącą się wzdłuż ulicy Mohammeda VI. Po obu jej stronach rozlokowały się sklepy, sklepiki i przenośne stoiska z chińską tandetą. Dzielnica otaczająca plac Moulay Youssef to labirynt uliczek przy których stoją kilkupiętrowe pudełkowate domy przyklejonych ciasno jeden do drugiego. Pełno tu małych warsztatów. Niektóre mają nie więcej niż dwa metry kwadratowe. Pracują w nich mężczyźni szyjący kołdry, zbijający meble, cerujący buty.
Przysiadam w jednym z barów, którego witryna jest wyłożona od góry do dołu owocami. Zamawiam panaché – sok wieloowocowy. Jest gęsty i bardzo słodki sok. Okazuje się, że dodano do niego cukru! Marokańczycy sypią go do wszystkiego. Do małego imbryczka tradycyjnej zielonej herbaty ze świeżą miętą wrzucają nawet do 10 kostek cukru!
El Jadida powstała w XVI w., gdy do tutejszego wybrzeża przybili Portugalczycy. Zbudowali fort nazwany Mazagan. Uznany został za miejsce strategiczne, rozbudowany i otoczony murami. Pokonał je dopiero w 1769 r. sułtan Mohammed ben Abdellah. Zmienił wtedy nazwę miejscowości na El Jadida – Nowa.
Najciekawsza jest część miasta, która wyrosła pomiędzy murami wzniesionymi przez Portugalczyków. Rozsypujące się stare budynki przypominają mi lizbońską Alfamę. Niektóre mają barokowe fasady, inne były dawniej kościołami. Nie ma tu sklepów ani całego zgiełku towarzyszącego arabskim miastom. Jest ciepła, senna, nostalgiczna atmosfera.
Wchodzę na mury, którymi obejść można dzielnicę dookoła obserwując ją z góry. Widać stąd też nieduży port i długą piaszczystą plażę. El Jadida jest ulubionym kurortem Marokańczyków. Zagraniczni turyści rzadko tu docierają. Ale to pewnie tylko kwestia czasu.
- SPANIE:
Riad Harmonie, 5 Avenue Moulay Ismail; tradycyjny zajazd w sercu mediny.
- JEDZENIE:
Restaurant La Portugaise; w dawnym miasteczku portugalskim, mała salka z prostymi daniami.
Nie święci garnki lepią: SAFI
Safi to niewielkie portowo-przemysłowe miasto na zachodzie Maroka. Oblepione jest niedużymi budynkami, pomiędzy którymi stoją garncarskie piece. Jedna z najstarszych jego dzielnic nazywana jest Wzgórzem Garncarzy. Wszystko jest tu w kolorze gliny. Nawet dym wydobywający się ze stożkowatych ceramicznych pieców i pracujący tu ludzie.
Safi od blisko 5000 lat zajmuje się wyrobem ceramiki i jest od wieków jednym z największych centrów garncarstwa nie tylko w Maroko, ale całej Afryce. Tutejsza glina jest wyjątkowo czerwona dzięki dużej zawartości żelaza, która powoduje też, że wyroby z Safi są wyjątkowo trwałe. Rzeka płynąca przez miasto dostarcza wody niezbędnej do produkcji naczyń. A rosnące w okolicach krzewy żarnowca paliwa do pieców ceramicznych.
Za kilka dirhamów możecie przyjrzeć się pracy garncarzy. Jest bardzo ciężka dlatego zajmują się nią wyłącznie mężczyźni. Kobiety zatrudniane są ewentualnie do malowania naczyń i sprzedaży. Codziennie powstają setki dzbanków, misek, pojemników na oliwki, talerzy, wazy i naczyń do przygotowywania tadżinu – potrawy z kuskusu. W prostokątnych formach odlewane są też małe gliniane saboty – tradycyjna pamiątki z Safi.
Na koniec zwiedzania manufaktury pracownicy atelier zapraszają mnie do przylegającego do pracowni sklepu. Kupuję dwie duże miski, zastanawiając się jak będę dalej z nimi podróżować. I czy w ogóle zmieszczą się do plecaka. Potem właściciel pracowni prowadzi mnie jeszcze na dach manufaktury. Z góry widzę zarośnięte chwastami cmentarzyki, wciśnięte między domy. Na grobach stoją ceramiczne naczynia. Od razu wiadomo, kto jest tu pochowany.
Więcej o marokańskiej ceramice dowiaduję się w Narodowym Muzeum Ceramiki znajdującym się w borj El-Dar, portugalskiej fortecy z XVI w. Oglądam przykłady ceramiki berberyjskiej, typowych dla Safi naczyń zdobionych biało-niebieskimi motywami, dzieła najwybitniejszych safijskich ceramików.
Na koniec dnia zasiadam w małej knajpce z marokańskimi daniami: tadżinem i harirą (zupa z soczewicą). Podawane są w naczyniach, które przypominają eksponaty z muzeum. Garncarstwo w Safi jest nie tylko atrakcją turystyczną, ale wciąż żywym rzemiosłem.
- SPANIE:
Hotel Assif, av. de la Liberté, dzielnica Plateau
Duże pokoje z łazienkami, dziesięć minut spacerem od Wzgórza Garncarzy. - JEDZENIE:
Chez Hosni, 7 bis rue des Forgerons, Safi, naprzeciwko warsztatu ceramicznego Serghini.
Właściciel specjalizuje się w tadżinach daniach z kuksusu z warzywami, mięsem, rybą.